„DĄŻYŁAM DO PROSTEGO, NATURALISTYCZNEGO FILMU, W KTÓRYM NAJWAŻNIEJSZE SĄ EMOCJE…”

Film "Więzi" Zofii Kowalewskiej znalazł się na Oscarowej shortliście. Jego międzynarodowa premiera odbędzie się na nadchodzącym festiwalu DOK Leipzig, a zaraz potem dokument pokazany zostanie na festiwalu IDFA. O filmie z reżyserką rozmawia Daniel Stopa.

Daniel Stopa: Bohaterami filmu „Więzi” są pani dziadkowie. Pamięta pani moment, kiedy pojawiła się myśl, aby sportretować dziadków?

Zofia Kowalewska: Szukałam pomysłu na swój pierwszy film dokumentalny. Po kilku nieudanych próbach, pojechałam z małą kamerką do moich dziadków do Krakowa. Któregoś dnia zarejestrowałam taką sytuację: dziadek Zdzisław kupił, bez uzgodnienia z babcią Basią, deskę do prasowania i suszarkę do ubrań. Z tego powodu wywiązała się dwugodzinna kłótnia, momentami zabawna i urocza. W końcu babcia ucięła sprzeczkę takim zdaniem: „Wróciłeś po ośmiu latach siedzenia z przyjaciółką i będziesz mi dom przewracał do góry nogami”. Atmosfera natychmiast się zagęściła, dziadkowie usiedli w milczeniu do obiadu i żadne z nich już się nie odezwało. To był pierwszy impuls –  wtedy właśnie poczułam, że może z tego powstać film. Zarejestrowany i zmontowany materiał posłużył mi jako dokumentacja do projektu, który złożyłam do Studia Munka.

Jeśli chodzi o wybór tematu, nieprzypadkowo zajęłam się tą historią. W moim najbliższym otoczeniu obserwowałam wiele związków, które się rozpadały. Dziadkowie natomiast zdecydowali się na coś, czego nie robią inni po rozpadzie – próbowali odbudować swoją więź i na nowo być razem. Ich odwaga i trudna decyzja były dla mnie wzruszające. Bardzo im kibicowałam. Jubileusz 45-lecia małżeństwa stał się fabularnym pretekstem do opowiedzenia o ich relacji.

Pani również wykazała się dużą odwagą, portretując najbliższych. Czy dziadkowie od razu zgodzili się wziąć udział w filmie, zgodzili się na to, aby wejść z kamerą w ich prywatne, codzienne życie?

Jestem im ogromnie wdzięczna za odwagę i otwartość, jaką wykazali się w trakcie realizacji filmu. Nie było takiego konkretnego momentu, jednej rozmowy, w której prosiłabym ich o zgodę na realizację. To byłstopniowy, ciągły proces. Co jakiś czas przyjeżdżałam do nich z kamerą – najpierw sama, potem z ekipą. Od samego pomysłu, złożenia projektu, do ostatecznej decyzji o realizacji, upłynęło sporo czasu i myślę, że stopniowo przyzwyczajali się do myśli o filmie. Pomogła nasza bliska relacja i zaufanie, jakim naturalnie mnie obdarzyli. Myślę, że chcieli mi również pomóc jako wnuczce. Kiedy dowiedzieliśmy się, że projekt został zaakceptowany do realizacji, dziadkowie cieszyli się razem ze mną.

Myślę, że dziadkowie byli w komfortowej sytuacji, że pani była dla nich taką gwarancją, że kamera nie wyrządzi im krzywdy…

Od początku zależało mi, żeby obserwacja życia dziadków była czuła i nieoceniająca. Ja naturalnie tak na nich patrzyłam – z miłością i czułością. Wiedziałam, że dopóki tego się trzymam, nie przekroczę moralnej granicy. Z kamerą szukaliśmy momentów nie tylko konfliktowych, ale przede wszystkim takich, w których dziadkowie starają się znaleźć wspólny język. Mam nadzieję, że widać to w filmie.

Widać to m.in. w scenach, które sprawiają wrażenie „czystej” obserwacji”. Patrzymy na bohaterów z dystansu, z pewnej odległości – np. oddziela nas korytarz lub obraz bohaterów przesłania jakiś przedmiot. Czy zdarzało się pani inscenizować, jakieś sytuacje? Czy prym na planie wiodła cierpliwa obserwacja?

Zdjęcia realizowaliśmy na długim obiektywie, kamera znajdowała się zawsze w drugim pokoju, nigdy blisko bohaterów. Nie chcieliśmy, aby dziadkowie czuli się skrępowani obecnością kamery. Ta metoda pozwoliła nam zminimalizować wpływ kamery na ich zachowanie. Na planie kamera była włączona praktycznie cały czas. Większość scen, które weszły do filmu, to są momenty, kiedy bohaterowie „zapominali”, że są filmowani. Oczywiście kręciłam film z jakimiś założeniami, konkretnymi pomysłami na sceny, które wynikały z moich wcześniejszych obserwacji życia codziennego dziadków. Ich rytm dnia, czynności, nawet tematy do rozmów często się powtarzają. Czasami na osobności prosiłam dziadka, żeby podjął z babcią jakiś konkretny problem, o którym kiedyś już przy mnie rozmawiali. Ale ta ingerencja zawsze odnosiła się do czegoś, co już wcześniej zaobserwowałam, nie ubarwiałam historii sztuczną inscenizacją. Dziadkowie są niezwykle charyzmatycznymi, barwnymi, „filmowymi” postaciami, nie było potrzeby wymyślania niczego ponad to.

Opowieść o pani dziadkach jest słodko-gorzka, nastroje i klimat filmu doskonale oddają relację łączącą bohaterów…

Dążyłam do prostego, naturalistycznego filmu, w którym najważniejsze są emocje, które wynikają z życia dwojga ludzi w jednym mieszkaniu. Wszystkie elementy filmu podporządkowane były temu celowi. Słodko-gorzkie nastroje, o których pan wspomina, powstały naturalnie, bo taka jest ta historia i tacy są bohaterowie. Za ich zabawnym przekomarzaniem się i kłótniami kryją się głębokie, trudne emocje, które starają się przepracować. Montowałam film tak, aby tę dwoistość uwypuklić. W efekcie, oglądając pierwszą połowę filmu śmiejemy się, w drugiej zaś robi się poważniej i smutniej, chociaż humor do końca nigdy nie znika.

Na koniec chciałem zapytać o wrażania dziadków po zobaczeniu filmu?

Dziadkowie pierwszy raz obejrzeli film na premierze zorganizowanej przez Studio Munka w Kinie Kultura w Warszawie. Pokaz przeżyli bardzo emocjonalnie. Film portretuje trudny moment w ich relacji, więc obejrzenie go w sali pełnej ludzi było dla nich wyzwaniem. Myślę, że w przezwyciężeniu skrępowania pomogła im właśnie reakcja publiczności i rodziny po premierze: duże oklaski, słowa uznania od obcych ludzi, szczere gratulacje. Ważne było dla nich poczucie, że nie są przez publiczność oceniani. Po pokazie byli bardzo wzruszeni. Mieliśmy potem jeszcze premierę na Krakowskim Festiwalu Filmowym, czyli w rodzinnym mieście dziadków. Dziadkowie zaprosili znajomych na pokaz i chętnie uczestniczyli razem z całą ekipą w rozmowach z publicznością. Na tym etapie jest to dla nich przyjemność i przygoda.

Dziękuję bardzo za rozmowę.