DOCS: PROJEKT NIEMOŻLIWY. ROZMOWA Z MICHAŁEM BIELAWSKIM O FILMIE „WIATR. THRILLER DOKUMENTALNY”

Od czasu światowej premiery podczas Visions du Reel w Szwajcarii najnowszy film Michała Bielawskiego "Wiatr. Thriller dokumentalny" był pokazywany m.in. w Meksyku, Niemczech, Rosji czy USA. Był też filmem otwarcia 59. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Ostatnio został nagrodzony jako Najlepszy Dokument podczas DocsMx w Mexico City, wyróżnieniem Silver Eye i Nagrodą MDR dla Wybitnego filmu z Europy Środkowo-Wschodniej podczas DOK Leipzig. O realizacji tak trudnego projektu z reżyserem filmu rozmawia Krzysztof Gierat.

K.G: Film, który opowiada o żywiole jest próbą połączenia dwóch filmowych elementów: szybkiej interwencji reporterskiej, błyskawicznej rejestracji wydarzeń, które się dzieją na naszych oczach, a z drugiej strony próbą nadania tej opowieści rangi refleksji uniwersalnej, która wymaga zupełnie innych środków. 

M.B: Kiedy prezentowaliśmy ten projekt na różnych międzynarodowych pitchingach, głowiliśmy się z producentem Maćkiem Kubickim jak o nim opowiadać, żeby nie był to wyłącznie lokalny temat. I już tu, w Krakowie na Doc Lab Poland znaleźliśmy zrozumienie wśród tutorów zagranicznych jak Leena Pasanen, Rada Šešić czy Peter Jäger. Wpadliśmy jednak w pewną pułapkę – wypracowaliśmy interesujący, przyciągający uwagę pitching, ale pozostało jeszcze pytanie jak zrobić równie ciekawy film?

K.G: Czyli był temat, ładnie go „sprzedawaliście”, ale ciągle nie było wiadomo jak to zrobić.

M.B: Wiadomo było, że głównym tematem będzie wiatr, ale opowiedziany poprzez historie ludzi, którzy go doświadczają. Od początku było pewne, że będziemy chcieli uciec od formuły telewizyjnej – nie pytać, nie rozmawiać przed kamerą, tylko obserwować. Czuliśmy, że dla wiarygodności takiej, bardzo emocjonalnej opowieści, trzeba będzie stworzyć wrażenie, że rejestrujemy rzeczywistość od środka, że w nią nie ingerujemy. Ale to wymagało od nas pełnej gotowości. Trzeba było być tam, w górach, dokładnie wtedy, gdy nadciągał wiatr – wychodzić go sobie, wysiedzieć.

K.G: To musiało być bardzo czasochłonne, czekaliśmy na gotowy film długo

M.B: W 2015 zaczęliśmy prace nad filmem i pod koniec roku byliśmy po pierwszych zdjęciach, potem intensywnie pracowaliśmy przez wiosnę i jesień 2016 roku i na jakiś moment, wszystko zawisło w powietrzu. Jakoś intuicyjnie czułem, że jeszcze nie jestem do końca gotowy, żeby wejść z kamerą między wszystkie sytuacje i emocje, których byliśmy dotąd świadkami. Bardzo pomocna, choć wówczas niekoniecznie miła, okazała się konfrontacja materiału z redaktorkami HBO, Hanką Kastelicovą i Izą Łopuch. Zmusiła mnie bowiem do podjęcia decyzji, że czas już przekroczyć pewien próg nieśmiałości wobec obcego świata i podejść bliżej bohaterów. To było w 2017 roku.

K.G: Ale od samego początku musiałeś mieć świadomość, że to będą dwa typy narracji, i że to będą dwie energie, którym musisz się podporządkować, bo z jednej strony, jeżeli już wybrałeś tych ludzi, to będziesz za nimi cierpliwie podążał. A z drugiej strony będziesz musiał łapać to, co ucieka, czyli będziesz filmowym pogotowiem ratunkowym.

M.B: Tak, ale już od początku starałem się wybrać takich bohaterów, których życie będzie się przecinało z halnym. Bardzo dużo sytuacji, których się spodziewałem, zdarzyło się.

K.G: Nie mów, że chciałeś, żeby został zniszczony dom bohatera.

M.B: Nie, oczywiście nie myślałem o tym, spodziewałem się raczej, że wiatrak mu się rozpadnie, bo widziałem jaka to konstrukcja. Pożar był zupełnym zaskoczeniem, podobnie jak zniszczenie lasu Teresy. Z nią szedłem za innym tematem, nazwijmy to emancypacyjnym, ponieważ ona była w trakcie robienia prawa jazdy. Zakładałem, że zda ten egzamin i zacznie samochodem jeździć ze swoją poezją.

K.G: I w trakcie nawałnicy zwali się drzewo przed jej samochodem…

M.B: … i nie będzie mogła się ruszyć. Ale ona wymyśliła w swym życiu coś znacznie ciekawszego, na co z początku nie byłem przygotowany, postanowiła kupić las. Po ostatnich nawałnicach zostało z niego jakieś 20%. Na szczęście rośnie już nowy…

K.G: Czy nie miałeś pokusy żeby pójść za ludźmi z telefonów alarmowych? Pewnie byliby bardziej „filmowi” – samobójcy, pijacy…

M.B: Temat telefonów pojawił się później… Moi bohaterowie już byli pootwierani, mieli mocne historie. Na początku było ich kilkunastu, ale byli tacy, którzy wyraźnie „zabierali powietrze” innym. Słabsze historie siłą rzeczy ustępowały im miejsca.

K.G: Góralska poetka, baca, ratowniczka medyczna i ten czwarty, najmniej wyeksponowany…

M.B: Te trzy pierwsze osobowości zaczęły się tak silnie rozpychać w opowiadaniu, że trzeba było im zrobić miejsce. I ten czwarty został takim panem od pogody, symboliczną postacią, która gdzieś czuwa wysoko w małym obserwatorium, które całe się rusza i skrzypi, gdy wieje silny wiatr.

K.G: Wróćmy zatem do halnego. Jest tyle – nazwijmy to brutalnie – bardziej fotogenicznych żywiołów na świecie. Co takiego było w waszym projekcie i jest w waszym filmie co wychodzi poza lokalny problem ludzi z Zakopanego?

M.B: Mieliśmy z Maćkiem Kubickim ten przywilej, że gdziekolwiek występowaliśmy z naszym projektem (choćby w Lizbonie), przyjmowani byliśmy jako filmowcy z Polski, a jak z Polski – to musi być dobry projekt.

K.G: Czyli znak jakości, na który zapracowały pokolenia.

M.B: To było świetne, ale i stresujące uczucie. Naturalnie reakcje były różne, rzesza skautów, agentów sprzedaży, redaktorów – wielu chciało nam to przemontować i zrobić jakiś zupełnie inny film, ale znalazła się grupa, która doskonale czuła nasze intencje i podzielała nasza uczucie, że opowieść o wietrze to taki trochę projekt niemożliwy, tyle że wart podjęcia. Wśród nich znalazła się Hanka Kastelicova z HBO. Z nią na pokładzie było nam znacznie łatwiej.

K.G: Ale czy myślisz też, że zadziałał tu pomysł gatunkowy? Żeby zrobić thriller o wietrze?

M.B: Te zamierzone ramy gatunkowe były bardzo pomocne, bo porządkowały nam opowiadanie, a z drugiej strony widzieliśmy, jak to działa na odbiorców.

K.G: Wasz film jest thrillerem, nazwijmy to, społeczno-psychologicznym.  Ktoś powiedział, że halny to jest śmierć w opozycji do życia albo przynajmniej chaos w uporządkowanym życiu tych ludzi, oni muszą się z tym zmagać, próbować te momenty ingerencji halnego w ich życie naprawiać.

M.B: Ten wiatr pełni funkcję społeczną, jest taką stałą egzystencjalną, do której można się zwrócić, kiedy próbuje się coś wytłumaczyć, uzasadnić.

K.G: Ale też może być wymówką, może być uzasadnieniem, usprawiedliwieniem czegoś, czego się nie zrobiło albo zrobiło źle. Ten film czytam także jako metaforę życia, naszą małą drogę krzyżową jak wędrówka bacy z wiatrakiem. To jest dość budująca refleksja, że można być nękanym przez uciążliwości losu, często bardzo okrutne, ale można próbować się podnieść.

M.B: Oczywiście takie odczytanie było moją intencją… Wiatr halny z jednej strony niszczy, a z drugiej daje szansę nowym roślinom, więc niszczy i buduje. Zależało mi na tym, żeby taki sens też został w filmie przemycony.

K.G: I tu jest chyba odpowiedź na pytanie, dlaczego ten film jest atrakcyjny dla ważnych festiwali międzynarodowych. Ja jestem dumny, że otwierał Krakowski Festiwal Filmowy. Był w Nyon, będzie w Petersburgu i w Lipsku. Sygnały atrakcyjności nie tylko lokalnej mieliście na pewno już na etapie realizacji, kiedy przystępowali do koprodukcji Słowacy, kiedy tworzyła się ekipa, dźwiękowiec słowacki, autor muzyki stamtąd, rezydujący w Polsce kolorysta hinduski…

M.B: To, że Peter Kerekes, który jest świetnym dokumentalistą i producentem, zobaczył w tym filmie przestrzeń dla siebie, było dla nas wielkim komplementem. Dzięki niemu pozyskaliśmy świetnego dźwiękowca Martina Merca i bardzo zdolnego kompozytora Lukáša Kobelę. W Krakowie dołączył do nas też genialny kolorysta Glen Castino…

K.G:  Do współpracy zaprosiliście człowieka, który nie jest doświadczonym operatorem filmowym, ale jest stamtąd, z Zakopanego?

M.B: Trochę my zaprosiliśmy, ale trochę też on nas zaprosił – bo weszliśmy na jego teren, w świat, po którym świetnie się porusza. Okazało się, że Bartek Solik to niezwykle utalentowany filmowiec, człowiek orkiestra, tyle że do niedawna taki samotny wilk. Bartek potrafi odłożyć inne sprawy na bok, złapać kamerę i już po godzinie być w jakimś miejscu i robić zdjęcia.

K.G: A kto przyszedł do kogo, Ty do producenta czy producent do Ciebie?

M.B: Producent do mnie. Podobno już dawno temu, na jednym z Krakowskich Festiwali Filmowych snuł do rana opowieści o halnym i o filmie, który postrzegał jako taki trochę szalony i niemożliwy projekt. Mnie też się wydawało, że to będzie pod każdym względem niesamowite doświadczenie. I było.

Magzyn „Focus on Poland” 9 (1/2019)