Daniel Stopa: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy o twórczych inspiracjach, wspomniała pani, że za każdym razem jest tak samo: coś mnie intryguje w danej historii i od razu chcę się jej przyjrzeć z bliska. Co takiego zaintrygowało Panią w historii Teresy Bancewicz? Jak trafiła pani na swoją bohaterkę?
Lidia Duda: Dostałam propozycję, żeby zrobić dokument o starości i zaczęłam szukać bohaterów do tego tematu. Poszperałam w Internecie i znalazłam wzmiankę o Teresie. Na pierwszy rzut oka to była bardzo budująca, optymistyczna historia. Potem pojechałam do Teresy na dokumentację: popytałam, obserwowałam….wyjechałam…wróciłam… znów popytałam, obserwowałam i już wiedziałam, że zrobię film o przekraczaniu różnych granic – wieku, zamożności, językowych, moralnych, a także tych najmniej istotnych, czyli terytorialnych.
Czyli pierwotnie to miała być ciepła, szczęśliwa historia?
Przyznam, że przed poznaniem Teresy i Jana tak właśnie myślałam, że tym razem to będzie pogodna, pozytywna historia, ale chyba już tak ze mną jest, że zawsze chcę wejść głębiej w temat. Bartek Staszczyszyn trafnie napisał a propos moich filmów, że szukam w historiach szczelin. Szybko zorientowałam się, że „Wszystko jest możliwe” to nie będzie opowieść o autostopie kobiety w podeszłym wieku, ale o oddalaniu się osób, które kiedyś były sobie bliskie, o ucieczce i życiowej drodze Teresy i Jana. Bardziej interesowało mnie to, co działo się w maleńkim Przejęsławiu niż w Wietnamie. Jednocześnie, bez podróży nie mogłam pokazać tego, czego Teresa szuka w tym wielkim świecie, jak zmieniają ją te podróże, co z nich czerpie.
I to szukanie w historiach szczeliny doprowadziło panią do Jana…
Jan i Teresa są ze sobą nierozerwalnie związani. Przeżyli razem ponad 60 lat. On był miłością jej życia, ona dziewczyną jego marzeń. Dziś panuje miedzy nimi milczenie – chyba najgorsza sytuacja jaką potrafię sobie wyobrazić. Oczywiście, mogłam opowiedzieć tylko budującą historię o Teresie-podróżniczce, ale co miałabym w tym momencie zrobić z Janem i ich życiem w Przejęsławiu? Pominąć to? Gdyby jedno z nich nie zgodziło się na film, zrezygnowałabym z tego projektu. To były bardzo specyficzne zdjęcia, bo z każdym z moich bohaterów pracowałam osobno. Był dzień na zdjęcia z Teresą i dzień na zdjęcia z Janem, potem znowu zamiana. Jedno nie wiedziało, co powiedziało i zrobiło drugie. Pracowałam więc trochę w takim rozdwojeniu i próbowałam posklejać jakoś w całość te „dwa filmy”. W efekcie ich narracje uzupełniają się, zbliżają nas do prawdy. Ten film okazał się dla moich bohaterów swoistym rozliczeniem z przeszłością.
Spełnił funkcję terapeutyczną?
W pewnym stopniu na pewno tak. Teresa powiedziała po obejrzeniu filmu, że teraz łatwiej będzie nam sobie wybaczyć. Potrzebna była kamera, aby po raz pierwszy od wielu, naprawdę wielu lat „porozmawiali ze sobą”. Ich uwaga i cierpliwość podczas projekcji była niesamowita. Oni wsłuchiwali się w kwestie życiowego partnera, nie swoje. Niesamowita sprawa.
Wspomniała pani, że szybko zorientowała się, że to nie będzie film o autostopie. To się udało, bo tego autostopu i podróżowania nie ma tak dużo. Więcej jest życia codziennego w Przejęsławiu. Dlaczego?
Oczywiście że mogłam równoprawnie potraktować „wielki świat” i zabitą dechami wieś, ale Teresa spędza 10 miesięcy w swoim domku na wsi, a tylko resztę czasu w podróży. Ta codzienność w Przejęsławiu jest więc ważniejsza. Widz musi wiedzieć z jakiego miejsca bohaterka wyrusza, kogo tam zostawia i… gdzie za każdym razem musi wrócić. Dochodzi też najważniejsza kwestia: do kogo Teresa wraca. Bez tej wiejskiej rzeczywistości nie byłoby filmu tylko samo „podróżowanie na ekranie”. A tak proporcje bliższe są prawdzie.
W filmie mamy również bohatera w dalszym planie – nową miłość pani Teresy, Janisa. Czy nie kusiło panią, aby dwugłosową narrację rozszerzyć o kolejną? Aby swój głos w filmie miał też Janins?
Myślę, że ważniejsze i ciekawsze jest to, jak Teresa i Jan poradzili sobie, czy też dalej sobie radzą, z obecnością tego trzeciego w ich życiu. To zdecydowanie więcej mówi o ich wzajemnych relacjach niż ewentualna spowiedź Janisa. Przecież on pojawia się i znika. Co prawda to trwa już 14 lat, ale po miesięcznym pobycie w Polsce, wyjeżdża i oni sami „zostają” z tym „problemem”. Więcej Janisa zmieniłoby film w opowieść o romansie w podeszłym wieku, a to byłoby zbyt duże uproszczenie. Pojawienie się Janisa w życiu Teresy jest efektem tego, co wcześniej wydarzyło się w małżeństwie Teresy i Jana. On wcale nie doprowadził do zerwania ich więzi i właśnie dlatego nie powinien grać równorzędnej roli.
Sceny w Przejęsławiu przypominają stylem „Uwikłanych” (2012). Jest spowiedź bohaterów, narracja z offu i do tego ilustracja, bardzo koronkowo zmontowana seria zdjęć. Gdyby nie monolog spoza kadru, to praktycznie mielibyśmy nieme kino, wyłącznie nastrojowe kadry…
W prezencie od losu dostałam bohaterów, którzy ze sobą nie rozmawiają. Sporo jest w filmie milczących scen – notabene, w tym filmie moje ulubione .Więc, mimo że nie jestem fanką offów, siłą rzeczy większość ujęć opiera się na offowej narracji Ja nie wymyślam formy filmu, tylko dostosowuję ją do historii, którą opowiadam. Dopasowuję formę do bohatera. Jeżeli mam temat, a sama „nie zobaczę” ujęć do mojego filmu, to dla mnie oznacza rezygnację z pracy nad projektem. Musze „zobaczyć” te ujęcia już podczas dokumentacji.
I jakie ujęcia zobaczyła pani podczas dokumentacji do „Wszystko jest możliwe”?
Przede wszystkim zobaczyłam „milczący balet” Teresy i Jana: ich mijanie się bez słowa tak, żeby nawet przypadkiem nie dotknąć drugiej osoby. Pomyślałam wtedy, że ten dystans w zderzeniu z „ocieraniem się” o świat w podróży może być początkiem opowieści. Plus wieś, plus morze Jana, plus roześmiana Teresa w podróży, plus Jan samotny pod swoim ulubionym dębem… Zobaczyłam serię obrazów. To wszystko musiałam tylko wypełnić treścią. Nie wyjeżdżam na zdjęcia, jeżeli nie wiem jak chcę opowiedzieć historię. Temat to jedno, pomysł na film to drugie. A najważniejsze są znaczenia wpisane w poszczególne ujęcia. Muszę być pewna, że ja i operator „widzimy” to samo, że podobnie „czytamy” znaczenia. Ważne, aby dostroić się na te same fale. Potem pozostaje już tylko kwestia „jak” operator to pokaże. Jedni robią to mistrzowsko, drudzy poprawnie.
Mówimy o nadawaniu na tych samych falach na linii reżyser-operator, ale w pani filmach bardzo widać „rękę” montażystki, pani Agnieszki Bojanowskiej. Często pani podkreśla, że jest ze „szkoły pani Agnieszki Bojanowskiej”…
Pani Agnieszka Bojanowska nauczyła mnie właściwie wszystkiego. Właściwie to ja nie myślę o pani Agnieszce Bojanowskiej w kategoriach „montaż”. Praca z panią Agnieszką wykracza zdecydowanie poza to. Pani Agnieszka jest dla mnie mentorem. Uczy mnie otwartego myślenia o filmie, co rusz podnosi mi zawodową poprzeczkę, kształtuje mnie jako człowieka. To właśnie z panią Agnieszką rozmawiam o nowych pomysłach, o planach, o formie, o ciekawym artykule… o wszystkim. Dla pani Agnieszki każdy film to nowe wyzwanie. Nigdy nie wiem gdzie montażowo zawędrujemy z moim nowym projektem. Jest tytanem pracy. Nie znam nikogo kto pracowałby w tak precyzyjny sposób, a równocześnie był tak niewiarygodnie otwarty na nowe rozwiązania. Pani Agnieszka często mówi, że najważniejsze to „odczytać” w jakiej formie film chce być opowiedziany. Mimo, że pracujemy ze sobą już tyle lat nadal zaskakuje mnie swoimi pomysłami. Miło jest mieć w życiu kogoś kogo chcemy „dogonić”, kto nas inspiruje.
Na koniec chciałem zapytać o dalsze plany? Trudne tematy przeplata pani nieco lżejszymi: po dyptyku o Krzysiu z Bytomia („Herkules”, 2004 i „Herkules wyrusza w świat”, 2005) powstał dokument „Co widzisz, jak zamkniesz oczy” (2006), po „Braciach” (2007), „Życie w cieniu radia” (2008), wreszcie po „Uwikłanych” (2012), „Wszystko jest możliwe” (2013). Rozumiem, że teraz pora na trudną historię?
Nigdy nie szukam na siłę tematów, zawsze cierpliwie czekam aż same się pojawią. Pewnie podświadomie po tych trudniejszych filmach jestem bardziej wyczulona na pogodniejsze historie. Generalnie, to ja lubię przyglądać się ludziom, więc prędzej czy później zawsze „wypatrzę” jakiś temat. Teraz też pracuję nad nowym projektem. Już od dłuższego czasu chciałam zrobić dokument, który jednak z różnych powodów jest „nie do zrobienia”. Żal mi było tej historii i nie mogłam o niej zapomnieć. Ostatnio zaczęłam kombinować jak ominąć te wszystkie przeszkody. Pracuję już nad scenariuszem. Lubię wyzwania, a to zapowiada się nieźle.
W takim razie życzę owocnej pracy i dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.