Spotykamy się na IDFA w Amsterdamie – jednym z najważniejszych wydarzeń w świecie filmu dokumentalnego. Twój krótkometrażowy film "Rogalik" znalazł się wśród 15 tytułów Konkursu Filmów Studenckich. Fragment twojej produkcji znalazł się również w oficjalnym zwiastunie imprezy.
Jestem zaskoczony, bo zamieścili nawet dwa fragmenty. Prosili mnie o nie – to oczywiście wysłałem.
Jak doszło do tego, że twój film znalazł się w konkursie?
Dostałem nagrodę na festiwalu "Łodzią po Wiśle" dyrektora Planete+ Doc Artura Liebharta. Napisałem do niego; zwyczajnie podziękowałem i zapytałem też o dalszą strategię, co radzi mi dalej z tym filmem robić. Odpowiedział, że ten film ma szansę się dostać na IDFA.
Wysłałem go oczywiście. Ta moja przesyłka wyglądała na totalną amatorszczyznę. W formularzu gdzieś się pomyliłem, podpisałem nie tam gdzie trzeba. I mimo to materiał potraktowano poważnie i przeszedł całą selekcję. A ja sobie wyobrażałem, że na większym festiwalu trzeba mieć koniecznie rekomendację, że film powinien być zgłoszony przez instytucję, na przykład taką jak Krakowska Fundacja Filmowa. W tym wypadku po prostu sam wypełniłem formularz, wysłałem film i czekałem przez kilka miesięcy, nie wysyłając "Rogalika" na żadne inne festiwale.
Czy miałeś szansę dowiedzieć się, kto wybrał twój film do programu IDFA?
Tak, mieliśmy tutaj spotkanie reżyserów różnych sekcji z selekcjonerami. To był wspólny lunch, strasznie fajny, bo mogliśmy ich poznać, poznać też ich perspektywę widzenia i kryteria wyboru. Ci ludzie oglądają mnóstwo filmów w krótkim czasie i ciekawe jest jakie mają kryteria wyboru. Miałem też wtedy okazję podziękowania za to, że tutaj jestem.
"Rogalik" jest filmem szkolnym, zrealizowanym w łódzkiej Filmówce. Dlaczego wybrałeś właśnie tę szkołę?
Dlaczego Filmówka? Skończyłem socjologię i mimo że wiedziałem, że to ciekawe studia to czułem, że nie do końca się nadaję na socjologa i, że jeśli nie spróbuję czegoś innego, to będę żałował. Plan nawet miałem trochę inny – chciałem iść do Duńskiej Szkoły Filmowej, ale żeby to zrobić, trzeba się nauczyć duńskiego. Pomyślałem, że jeśli nie dostanę się do Łodzi to wyjadę do Danii i przez rok będę się intensywnie uczył języka. Ale na "przetarcie" postanowiłem zdawać do Łodzi, nawet nie bardzo się do tego przygotowałem. I się udało! Na pewno nie żałuję, że mogłem studiować w Łodzi. "Rogalik" to mój dyplomowy film dokumentalny – w szkole w Łodzi trzeba zrobić dwa filmy, również fabułę, nad którą obecnie jeszcze pracuję.
Opiekunem twojego filmu jest Jacek Bławut. Jak wyglądała wasza współpraca?
Współpraca tak naprawdę rozpoczęła się dosyć późno, ale wyglądała świetnie. Wiedziałem, o czym chcę zrobić film i pojechałem na dokumentację. Przedtem napisałem szybko krótki scenariusz, żeby "papierkowa robota" została wykonana. Wtedy Bławut powiedział: "Rób co chcesz, podoba mi się pomysł, wróć z materiałami i zobaczymy, co się z tego da zrobić". Wróciłem i był dość zadowolony, rozmawialiśmy o dokrętkach. Najbardziej zaimponował mi tym, że gdy zmontowałem pierwszą trzydziestominutową wersję, którą pokazałem na egzaminie w szkole, to mi powiedział jak on by to mniej więcej zmontował. Pomyślałem: "nie, nie ma mowy, wykluczone. To byłoby dalekie od tego, co chciałem w tym filmie mieć." Po trzech miesiącach montażu (pracując ze świetnym montażystą Irkiem Grzybem) musiałem przyznać, że to wyszła dokładnie ta wersja, o której Jacek Bławut mi opowiedział. Zaimponował mi. To było tak, że powoli, z jego dyskretną pomocą, do tego dochodziliśmy.
Dla mnie twój film jako dokument jest bardzo odkrywczy. Dlaczego wybrałeś akurat wieś Rogalik i jej mieszkańców na temat swojego filmu?
Znałem to miejsce już wcześniej z warsztatów filmowych z młodzieżą z tamtych okolic w ramach działalności społecznej, którą od kilku lat prowadzę. Znałem tych ludzi, to miejsce i … nie chciałem tam robić filmu. I nagle – co może brzmi dość dziwnie – poczułem, że dotychczas bardzo starałem się coś ludziom stamtąd dać, a teraz chciałbym mieć coś z powrotem. Myślę, że to był fajny proces. Bardzo jestem wdzięczny mieszkańcom Rogalika, że pozwolili mi zrobić film w taki sposób i że mi pomogli. Jest to film dokumentalny, ale częściowo inscenizowany. Trochę są tam rzeczy zastane, a trochę odtworzone. To nigdy nie jest w pełni ani jedno, ani drugie. Granica między tym, co wspólnie wymyśliliśmy, a co tam po prostu było, jest dosyć płynna.
Forma jest dla mnie bardzo związana z treścią. Wiedziałem, że chce zrobić film o mojej relacji z tym miejscem, o moich odczuciach, jakie mam, gdy tam przyjeżdżam. Jestem tam akceptowany, ludzie pozwalają mi zobaczyć jak naprawdę żyją, nie przeszkadzam im zanadto. Jednak wiadomo, że nie jestem stamtąd, że wyjadę, a oni tam zostaną. Nigdy nie oszukujemy, że tak nie jest. Stąd taka forma, kamera cały czas idzie do przodu, nie zatrzymuje się dłużej na żadnym szczególe.
"Rogalik" jest też ciekawą wizualnie całością. Jak wyglądała twoja współpraca z autorem zdjęć?
Operatorem przy tym projekcie był Maciej Twardowski. Nie był na początku zachwycony, bo pojechaliśmy tam dzień przed Sylwestrem. Oderwałem go od rodziny, przyjaciół, znajomych i powiedziałem – "jedziemy, robimy film, koniec". Ustaliliśmy sobie kilka zasad, których się bardzo mocno trzymaliśmy. Mieliśmy jeden obiektyw, którym wszystko kręciliśmy, robiliśmy też tylko jedno ujęcie na dzień. W sumie mamy piętnaście ujęć, więc to trwało piętnaście dni. Ale tylko dziesięć ujęć znalazło się w filmie. Dodatkowo założyliśmy sobie taką zasadę, że w filmie nie będzie się dwa razy powtarzała ta sama przestrzeń. Ostatecznie wiele scen realizował sam operator, gdy był w tych miejscach beze mnie. Nie chciałem, żeby moja obecność wpływała na działania mieszkańców.
Ciekawe, że w twoim filmie dokumentalnym nikt nie mówi wprost do kamery, nie ma "gadających głów".
Nawet nagrałem jakieś rozmowy, miałem sceny troszkę rozgadane, ale po prostu stwierdziłem, że nie jest to potrzebne. Czułem, że mogę uchwycić coś, co nie determinuje konkretnej rzeczywistości, co nie tylko dotyczy tej miejscowości, ani nawet Polski. Chciałem, żeby ten film był bardziej uniwersalny.
Muszę koniecznie zapytać o dźwięk w twoim filmie. Nie masz specjalnie skomponowanej muzyki, używasz tylko dźwięków, które są w danej scenie.
Jedyną muzyką jest ta grana i słuchana przez moich bohaterów. Praktycznie cała muzyka nagrana jest setkowo. Wystarczyła mi muzyka, która tam była, prosiłem ich jedynie o puszczanie polskich utworów, ponieważ uproszczało to kwestie praw. Zresztą żadna inna muzyka nie pasowała do tego miejsca. Jest lekko zmodyfikowana, nieco spowolniona. Cały film też jest spowolniony, dzięki temu jest trochę odrealniony.
Powiedz coś jeszcze o koncepcji graficznej, oprawie filmu – film ma ciekawy plakat, można go tutaj zobaczyć w festiwalowych kinach.
Plakat powstał tuż przed IDFA, przygotowaliśmy go specjalnie na festiwal. Autorami plakatu są Magdalena Kulak i Piotr Szczepanowicz. Obejrzałem kilka innych plakatów Piotra i stwierdziłem, że to świetna osoba do zrobienia plakatu do naszego filmu. Mieliśmy dużo bardziej "odjechanych" koncepcji, ale doszliśmy do wniosku, że ten plakat musi być prosty i optymistyczny. Mimo że film dzieje się w dosyć trudnym i zapomnianym miejscu to próbowałem, aby ten film nie był pesymistyczny i dlatego wybraliśmy taki plakat.